poniedziałek, 16 września 2013

"Wczasy" all inclusive po raz kolejny



Powrót znad morza wiązał się z moją kolejną wizytą w szpitalu. Tym razem na oddziale neurologii. Czekała mnie punkcja lędźwiowa. AAAAA nie lubię szpitali. Miałam nadzieję, że szybko mnie stąd wypuszczą. W przeciwieństwie do okulistyki, pobyt tutaj nie nastrajał zbyt optymistycznie. Wszędzie starsi ludzie, często w ciężkim stanie, a między nimi ja...zdawałoby się zupełnie zdrowa. Pierwszej nocy mam pobudkę i przenoszą mnie na inną salę. Ale dowcip... Rano dzwonię do M, żeby się nie zdziwił, jak do mnie przyjedzie. Zaraz też biorą mnie na punkcję. Dużo czytałam na ten temat i wiem, że nie czeka mnie nic dobrego. Lekarz przed pobraniem, pyta, czy chcę coś wiedzieć, czy jestem zorientowana na czym badanie polega. Odpowiadam, że nic wiedzieć nie chcę i wolę mieć to już za sobą. Ze śmiechem odpowiada, że może to i lepiej, po co ma mnie stresować.. No cóż... Kiedy oświadcza, że już po wszystkim, jestem mocno zdziwiona. Jak to już? Niemożliwe, nic nie bolało. Śmieją się ze mnie, że mogą mnie jeszcze pokuć jeśli chcę. Najgorsze jednak dopiero przede mną- 24 godziny w pozycji leżącej. Zawieram nową przyjaźń- z kaczką. Tragedia... Pierwszy raz-trauma, później już coraz lepiej. Na sali mam świetne Babeczki. Bardzo mi pomagą i wybaczam im nawet to, że piją kawę o 4.30 rano :-) M kolejny raz staje na wysokości zadania i nawet podaje mi kaczkę. Jakoś udaje mi się przetrwać tą dobę. Rano wielka próba- wstaję- jest dobrze. Udaje mi się zajść do toalety. Nie uwierzycie, jakie to cudowne uczucie, móc usiąść na toaletę :-P. Kiedy tylko na horyzoncie pojawia się lekarz, pytam o dalsze plany związane z moją osobą. Żadnych badań już nie planują, więc wyrażam chęć wyjścia do domu. Lekarz po zastanowieniu, zgadza się. Mam tylko dużo leżeć, pić i odpoczywać. Ufff- wracam do domu. Następnego dnia zaczyna się koszmar. Żeby nie było za pięknie, dopada mnie zespół po punkcyjny. Gdyby mi ktoś powiedział, że głowa może tak boleć- nigdy bym mu nie uwierzyła. Mogę tylko leżeć. Każda próba podejścia do pionu kończy się bardzo szybko. Tak mija mi kolejny tydzień. Pocieszam się, że mogło być gorzej. Inni oprócz bólu głowy, mają jeszcze światłowstręt i wymioty. Także jestem szczęściarą! Całe szczęście, że na czas udało mi się opuścić szpital! Po tygodniu wszystko mija jak ręką odjął. Wyniki za 14 dni od pobrania. W między czasie M sprawdza raz, drugi, trzeci czy przypadkiem ich nie ma. W końcu są... Diagnoza dopada mnie na placu zabaw. Cóż za ironia losu.. Pysia się bawi i śmieje, niczego nieświadoma, a ja właśnie się dowiaduję, że niestety, ale mam SM. M próbuje jakoś załagodzić sytuację, pocieszyć, ale z marnym skutkiem. Trzeba się wypłakać. Pojawia się pytanie- "Co dalej?". M mówi, że lekarz prowadzący sugeruje jak najszybsze podjęcie leczenia. Wówczas, mam największą szansę na zatrzymanie choroby. Chce, żebym przystąpiła do programu. Żeby tego dokonać potrzebny jest kolejny rzut, albo chociaż kolejna zmiana w mózgu. Kolejne zderzenie z Polską służbą zdrowia. Termin wizyty w poradni neurologicznej na grudzień, później minimum pół roku oczekiwania na rezonans. Bez tego leczenia nie będzie. Wychodzi co najmniej 12 miesięcy czekania. Mam masę wątpliwości i jeszcze więcej pytań. Siedzę, czytam, przeglądam fora internetowe. Każda historia jest inna. Każda smutna, ale też dająca nadzieję na lepsze jutro. Zaczynam dostrzegać ogrom problemu i wiem już, jak wielką niewiadomą jest SM. Oczywista jest konsultacja z innym lekarzem, a najlepiej dwójką. Muszę się zacząć przyzwyczajać, że moje życie już nigdy nie będzie takie samo. Muszę znaleźć nowy sposób na życie...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz