sobota, 21 września 2013

Oswajanie wroga

Każda osoba, która dowiaduje się, że jest chora, nieważne czy na SM, czy też na inne paskuctwo, ma dwie możliwości- pierwsza- poddać się i czekać na najgorsze, druga- walczyć i żyć normalnie, na tyle, na ile choroba na to pozwala. Ja wybrałam tą drugą opcję. Nie było innej możliwości. Mam cudowną Rodzinę, jestem młoda i mam jeszcze wiele do zrobienia. Poza tym jest jeszcze wiele miejsc, które musimy zobaczyć. Oboje z M, przeczytaliśmy wiele rzeczy na temat SM. Poznaliśmy wiele historii ludzi takich jak ja. Cudowne jest to, że wszystkie te wpisy oprócz wielkiego cierpienia, niepewności i często heroicznej walki mają w sobie wiele optymizmu. Straszne jest to, że nie można się tak po prostu leczyć, że trzeba walczyć o pieniądze na lekarstwa, na rehabilitację. Nasza służba zdrowia to jeden wielki dramat i jak to powiedziała jedna Pani, z którą leżałam w szpitalu "Nasza służba zdrowia, jest bardziej chora niż my". Oczywiście mam chwilę zwątpienia i zdarza mi się płakać, ale walczę... Wiem, że muszę nauczyć się żyć z chorobą i znaleźć sposób, żeby ją oswoić. Nie jest to wcale takie proste. Szybko dochodzę do wniosku, że najlepiej będzie nie myśleć, że jestem chora i żyć normalnie. Oczywiście dopóki będzie to tylko możliwe. Co z tego, że czasem czuję się fatalnie, że są dni, w których nie mam ochoty wstać z łóżka, że czasem odbijam się od ścian? Siadam wtedy przed komputerem i szukam lotów do Australii, na Malediwy. To moje marzenia, które, mam nadzieję, kiedyś uda mi się spełnić. Wiem już, że muszę mieć cel, do którego dążę, a po jego zrealizowaniu, kolejny. Nie ma znaczenia, czy będą to wakacje, czy mebelki do pokoju Pysi. Każdego dnia po przebudzeniu najpierw sprawdzam, czy mogę poruszyć rękami i nogami. Za każdym razem oddycham z ulgą. Muszę mieć idealnie czyste okulary. Każda, choćby najmniejsza plamka na szkłach, wywołuje u mnie panikę, że znowu coś jest nie tak. M dzielnie znosi moje chwile zwątpienia. Do szału doprowadza Go tylko, kiedy wchodzę na temat eutanazji. Próbuję na Nim wymusić obietnicę, że jeżeli dojdzie do sytuacji, że nie będę mogła się sama poruszać, mówić, zostanę roślinką, to wywiezie mnie do Szwajcarii i podda eutanazji. A moje prochy rozsypie gdzieś w ciepłym kraju- najlepiej na Dominikanie. Och, jak On się wtedy wścieka. Obiecuję Mu, że jeśli tego nie zrobi, to po śmierci będę Go straszyć. Wariatka, to jedno z łagodniejszych słów, jakie wędrują wówczas w moją stronę :-P. Nawet, kiedy nie wiedziałam o swojej chorobie, prosiłam Go o ewentualne skrócenie mojej męki. Nie potrafię sobie wyobrazić sytuacji, że będę od kogoś zależna, że będę roślinką. Niestety choroby dzieci i starość to są dwie rzeczy, które się Panu Bogu nie udały. Mimo to, z nadzieją patrzę na przyszłość. Cieszę się, że mam wokół siebie tylu wspaniałych ludzi. Doceniam czas, który moi przyjaciele i znajomi poświęcili, żeby dowiedzieć się czegoś o mojej chorobie. Miło wiedzieć, że się interesują, martwią. Mają wiedzę i umieją ze mną rozmawiać, pomagają szukać specjalistów, razem zastanawiamy się, co dalej. Podejmuję decyzję o powrocie do pracy. Myślę, że dobrze mi to zrobi. Oczywiście mam wątpliwości, nie wiem, czy dam radę być takim pracownikiem jak kiedyś?! Niektórzy twierdzą, że powinnam siedzieć w domu. Pytam wtedy- dlaczego? Na co mam tu czekać? Irytuje mnie, kiedy ktoś traktuje mnie jakbym już umierała. Zawsze powtarzałam, że złego diabli nie biorą i nadal będę się tego trzymać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz