czwartek, 12 września 2013

Pechowa "13"

Piękny czwartek 13 miał być normalnym, miłym dniem. Po południu byliśmy umówieni na grilla z przyjaciółmi, a przedtem wizyta o okulisty. Pojechałam z M, podczas gdy Pysia spała. Już na początku badania przestało być śmiesznie, gdy widziałam, jakie lekarz robi miny. Jedno badanie, drugie, trzecie i wiadomość jak grom z jasnego nieba- "jest źle, dzisiaj na pewno stąd Pani nie wyjdzie" i tak zostałam w szpitalu na tydzień. Diagnoza- pozagałkowe zapalenie nerwu wzrokowego. Kroplówki, zastrzyki, badania, badania i jeszcze raz badania. W drugi dzień pobytu konsultacja z neurologiem, który na "chybił trafił" stawia diagnozę- na 99% stwardnienie rozsiane. Szok, łzy, i jedna myśl- to niemożliwe. A ten 1%?! Zapytałam?! No, cóż... Może borelioza i jeszcze kilka innych rzeczy... I wyszedł... Zostałam sama, zalana łzami. Zadzwoniłam do M... Razem płakaliśmy przez telefon...Ja w szpitalu, On w domu, a gdzieś niedaleko bawiła się Pysia...Nie było pytania, „dlaczego ja?" Nigdy, nawet w najgorszych dniach takie pytanie nie padło. Uważałam, że bez sensu je w ogóle zadawać. Natomiast w kółko powtarzałam tylko, że chciałam mieć drugie dziecko...Wylałam morze łez. Patrzyłam na M i Pysię i myślałam, że mi pęknie serce. Czy to możliwe, że nie zobaczę jak rośnie, że nie będę mogła brać udziału w najważniejszych wydarzeniach w jej życiu?! Najgorsza była noc. Leżałam sama na sali a w radio leciała piosenka: "...Czy dasz radę kochać, mimo, że ja Nie umiem już sam, bez Ciebie wstać?! ....Błagam, napraw mnie!.." Grupy Lemon, a dla mnie te słowa nabrały zupełnie nowego znaczenia. I tak zasnęłam utulona łzami, zmęczona płaczem... Kiedy obudziłam się następnego dnia, miałam nadzieję, że to był tylko zły sen? Niestety widok sali, na której leżałam, uświadomił mi, że jednak nie. Postanowiłam, że nie dam się tak łatwo. Postawiłam sobie pierwszy cel- jak najszybciej stąd wyjść. Stopniowo wzrok zaczął się poprawiać, rezonans magnetyczny nie wykazał jednoznacznie, że to SM i czekała mnie kolejna przygoda ze szpitalem. Dzięki Bogu trafiłam na świetne Pielęgniarki. Były nie tylko moim źródłem informacji, ale też wspierały mnie podczas badań i dawały wiele luzu. Mogliśmy spędzać czas razem z M i Pysią. Patrzyłam na Pysię biegającą między szpitalnymi budynkami i byłam dumna, że mimo wszystko potrafi biegać i beztrosko się bawić. M był cały czas przy mnie, wspierał mnie na każdym kroku. Gdyby nie On i Pysia pewnie bym się załamała. Nie mogę zapomnieć też o Bliskich i Przyjaciołach, którzy wspierali mnie i nadal wspierają każdego dnia. Mimo ogromnej tęsknoty i pożegnań pełnych łez, kiedy M siłą musiał odrywać ode mnie Pysię, jakoś przetrwaliśmy ten długi tydzień. Wreszcie nadszedł upragniony dzień wyjścia do domu. M przyjechał po mnie sam. Pysia została w domu. Chcieliśmy jej zrobić niespodziankę.. I udało się: -) Kiedy mnie zobaczyła zawołała "Mamusi jesteś moją najlepszą niespodzianką!"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz