sobota, 2 listopada 2013

Dzień refleksji..nie tym razem

Dla większości z nas dzień 1 listopada, jest czasem refleksji, wspomnień naszych bliskich, którzy odeszli. Odwiedzamy groby, składamy kwiaty, wieńce, zapalamy znicze. Nasz dzień zaczął się wyjątkowo wcześnie bo już o 6.30 obudził mnie głos Pysi: "Mamusiu obudź się, już się wyspałam". Po 6 godzinach snu, w dodatku z przerwami, nie bardzo wiedziałam co się dzieje?! Pysia położyła się obok mnie i mówi: "Wiesz Mamusiu, mam takie czerwone plamy na nogach". Plamy?! Zapytałam zdziwiona. Dotknęłam ręką jej nóg i nic nie poczułam. Odetchnęłam z ulgą. Chwilę udało nam się jeszcze poleżeć w łóżku. Za oknem widać było pierwsze promienie słońca. Zapowiadał się, piękny, jesienny dzień. Marzył mi się długi spacer całą rodziną. Lenistwo nie trwało jednak zbyt długo. Pysia wesoło dokazywała, więc wstałam, żeby ją ubrać. To, co ujrzałam po ściągnięciu spodni od piżamy, zaraz mnie obudziło. Nogi Pysi były całe pokryte czerwonymi, swędzącymi bąblami. Co to może być?! Po chwili bąble pojawiły się na brzuszku, plecach i rękach. Byłam pewna, że to jakaś dziecięca choroba, przyniesiona z przedszkola. Przeszukałam internet, ale nic mądrego nie udało mi się odkryć. I co tu zrobić? Święto, przychodnie zamknięte, lekarza nie ma.. Jedynie wyjazd do szpitala. Sama myśl napędzała mnie strachem, od pewnego czasu mam wyjątkową alergię na szpitale. Kiedy M wrócił z pracy, zgodnie stwierdziliśmy, że jednak trzeba jechać sprawdzić co to ma, nie ma żartów. W drodze do szpitala pojawił się jeszcze dodatkowo ból ucha i jechaliśmy z syreną w samochodzie. Żarty się skończyły. Na szczęście szybko nas przyjęli i trafiliśmy na miłego lekarza. Kiedy zrzuciłam Pysi spodnie, okazało się, że wszystkie bąble zniknęły! Mogliście widzieć moje zdziwienie. Lekarz widząc moją minę i zakłopotanie, spokojnie stwierdził, że to pokrzywka. Pysia dostała ją najprawdopodobniej po nowym syropie, który zaczęliśmy jej podawać na wzmocnienie odporności. Gorączki nie było, żadnych innych dolegliwości też nie, więc dostaliśmy krople do ucha i wróciliśmy do domu. Niestety zamiast lepiej było coraz gorzej. Pysia ciągle płakała z powodu bolącego ucha i dopiero po podaniu środka przeciwbólowego, udało jej się zasnąć. Mieliśmy nadzieję, że wstanie w lepszym humorze, ale jak pech to pech. Do bólu ucha, doszły wymioty i gorączka przekraczająca momentami 39 stopni. I co tu robić?! Lekarz mówił, że jak pojawi się temperatura to mamy się pojawić znowu i tak też zrobiliśmy. Po wyjściu z samochodu Pysia zwróciła na mnie całą wypitą herbatę, więc obie wyglądałyśmy jak obraz nędzy i rozpaczy. Tym razem skończyło się już antybiotykiem. Pierwszy antybiotyk w życiu Pysi. Szkoda, że nie ma innego wyjścia, ale z zapaleniem ucha nie ma żartów. Wróciliśmy do domu wszyscy tak zmęczeni, że nie było już czasu na refleksję i zadumę. Jedyne pytanie, które udało nam się dzisiaj zadać, a na które nikt nie zna odpowiedzi brzmi następująco:

" Dlaczego dzieci zawsze ale to zawsze "psują" się w piątek wieczorem, przez weekend albo w święta?" :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz